Bieszczady w lipcu
: pt lip 15, 2011
Tak się składa, że właśnie wróciłem z Bieszczad i podzielę się kilkoma moimi wrażeniami. Po zbyt wielu latach znowu odwiedziłem te strony. Puszką, z prozaicznej przyczyny: nie zdążyłem założyć haka . Zarezerwowałem nawet odpowiednią przyczepę - nie każda do tego moto nadaje się - bo wymiary - ale kicha. Musieliśmy jechać w dwa samochody, a jeszcze nie opanowałem prowadzenia puszki i moto jednocześnie. Trochę było żal gdy mijałem grupki motocyklistów, ale co tam nie ostatni raz tam byłem. Bieszczady mają dalej swój urok, chociaż już nie wszędzie. Cóż, Polańczyk to już kurort podążający śladem np. Zakopanego i nic mi po nim, nie dla mnie. Dla amatorów pływania w łodziach czy jachtach, bywalców domów wczasowych pewnie tak. Ale małe wsie to jest to. Im wyżej tym ciekawiej. Zatrzymałem się w jednej z nich i wynająłem dom. Pierwsza wizyta oczywiście w miejscowym sklepie spożywczo-przemysłowym. Zapatrzenie na wysokim poziomie, a klimat to późny Gierek. Przed sklepem kilka ogromnych parasoli i niezależny wyszynk piwa & dania obiadowe. Przy stolikach sami tubylcy, smutni, małomówni, pytam o turystów: brak bo ciągle pada. Rzeczywiście padało, jak to w Bieszczadach długo i rzęsiście. O słowa do słowa i zrobiła się imprezka gęsta od roztworu spirytusu. Trafiłem na miejscowych zawodowców, następnego dnia było mi obojętne czy jestem w górach czy nad morzem, było to zupełnie bez znaczenia byle ten szum pobliskiej rzeki przestał wrzynać się w mój mózg. Odpuściło po południu i poszedłem nabrać trochę tlenu. Zawodowcy na posterunku, zapraszają, ale nie ze mną te numery, przyjechałem wypocząć. Od tego dnia większość miejscowych witała mnie pierwsza i chyba nie tylko ze względu na wiek. Zaczepia mnie młody w stroju "dres od święta" i mówi: ty, idę w góry na grzyby, będą prawdziwki, idziesz ze mną? Za wysoko dla mnie i nie znam się na zbieraniu grzybów - lubię je jeść. Pytam, ale skąd my się znamy? No jak to, wczoraj imprezowałeś z moim bratem, jestem jego starszym - R….. jestem! Było w miejscowej telewizji, czy jak? Pierwszy raz widzę gościa. Miejscowy folklor towarzyszył mi przez cały czas pobytu, zwłaszcza w wieczorne posiedzenia przy żubrze /stał obok/. Ludzie ciekawi, niektórzy pamiętają czasy przed zaporą, jeden z zawodowców - ma dopiero 73 lata. Pamiętają osiedlonych tutaj uchodźców greckich. Dużo emigrantów na wakacjach, ciekawe doświadczenia, wiele podobnych do moich. Wracając do Bieszczad to zdziwił mnie klimat: jednego deszczowego dnia było 15 stopni, a można było chodzić w krótkim rękawie. Uroki zaczynają się nieco w bok od asfaltu, czasem wystarczy kilkadziesiąt metrów i niesamowite widoki na góry, rzeki, zarośnięte resztki zniszczonych wsi albo małe gospodarstwo uczepione zbocza. Można natknąć się na ukryte przyczepy kempingowe lub campery. Warto zaopatrzyć się w dobrą, szczegółową mapę turystyczną, tam wszystko można zobaczyć i zaplanować. Na szczęście minęły czasy cenzury politycznej tych terenów. Niestety z powodu niedawnej kontuzji długie trasy piesze są nie dla mnie. Ale i tak jest co zobaczyć. Cieszy restauracja zabytkowych cerkwi. Jednak kiedyś można było wejść i odpocząć w ich chłodzie i specyficznym klimacie. Dzisiaj są pozamykane i dostępne jedynie w niedziele w czasie mszy. Jakość dróg do pozazdroszczenia, z Cisnej przez Baligród w dół można prowadzić puszkę z kieliszkiem w ręku, nie wyleje się. Pozazdrościć miejscowym i sąsiadom / np. Rzeszów / możliwości pojeżdżenia na moto po tak ciekawym terenie. Niestety z mojej wsi do Bieszczad jest 400 km i po naszych krajówkach nie jest to moto-wyprawa na weekend. Może ścigaczem, ale nie mam takich doświadczeń.