Szwecja
- Kuba
- Posty: 571
- Rejestracja: wt kwie 06, 2010
- Miejscowość: Legionowo
- Motocykl: VN 750, VN 15, vn 900
- VROC: 31422
Szwecja
W tym roku z żoną ruszyliśmy na urlop do Szwecji rzeczą oczywistą jest, że Vulcanem. W końcu dorobiłem się czasu i mogę podzielić się wrażeniami i doświadczeniem z tego wspaniałego wypoczynku.
Na początku planowałem okrążyć Bałtyk, ale na dwa tygodnie to za długa trasa. W czasie urlopu trzeba przecież też poleżeć w słońcu, pobrowarkować nieco….
Ograniczyliśmy plany do wykupienia miejscówek na promie w obie strony a reszta pełen spontan.
W Stena Line trasa Gdynia – Karlskrona i Karlskrona – Gdynia dla dwóch osób (z kabiną) + motocykl = razem 642 zł.
Ruszyliśmy z pod Warszawy w niedzielę o 2:30, do terminala dotarliśmy na styk o 7:50, prom odbił o 9:00.
Na prom motocykle wjeżdżają pierwsze należy, więc przecisnąć się przez kolejki puszek na początek.
Sygnał ręką promowego dróżnika i po rampie do wnętrza Steny Baltici. W środku następni koledzy z obsługi kierują na miejsca dla motocykli po środku pokładu.
Motocykle przypina obsługa, moto na nóżce bocznej i jeden pas przez siodło, pasy zabezpieczone piankami, więc serce nie boli.
Na tak dużym promie w porze letniej to wystarczy i można spokojnie iść zregenerować się w kabinie.
Jadło na łajbie jest przesadnie drogie w sklepiku też zdublowane ceny no, ale przecież nie pływa się codziennie.
O 19:30 zjeżdżamy z promu i ruszamy w stronę Karlskrony. Znaki doprowadzają nas do campingu Dragsö niedaleko centrum, niestety nie ma już miejsc. Ruszamy, więc na północ do campu Skönstaviks na obrzeżach miasta gdzie miejsca jeszcze są.
Na każdym campie motocykl można parkować przy namiocie.
W recepcji pierwszego campingu trzeba kupić Skandynawski Karnet Kempingowy z aktualnym znaczkiem. Znaczek jest wykupywany, co roku i ważny na terenie całej Skandynawii (Szwecji, Finlandii, Norwegii i Danii). Karta zapewnia: - szybsze meldowanie i wymeldowanie - ubezpieczenie od następstw nieszczęśliwych wypadków dla rodziny / pary podczas pobytu na campingu - za pobyt na campingu płaci się dopiero przy wyjeździe. Karnet ze znaczkiem ważny jest od momentu wykupienia do końca roku kalendarzowego. Wraz z kartą wydawany jest informator o campingach w Szwecji. Informatory jak i mapy są dostępne za darmo w każdym campie i punkcie informacji turystycznej. Campy są praktycznie w całej Szwecji a informacje turystyczne w prawie każdym miasteczku warto z nich korzystać, bo dostępne tam są foldery wszystkich wartych naszej obecności miejsc w danym regionie. W informatorze oczywiście jest spis wszystkich campingów z opisem i mapami.
Wybieram miejscówkę obok dragstarowców, moto przy moto i jest już klimat. Dosiadacze yamaszki to sympatyczni Szwedzi, małżeństwo 60+.
Rano śniadanko, kawka i powolne zwijanie namiotu połączone z opalaniem.
Pyszny, bo nie drobiowy kebabik w centrum miasta i ruszamy w stronę wyspy Öland.
Szwecja to taki dziwny kraj, w którym trzeba jeździć przepisowo łatwo się jednak do tego przyzwyczaić, bo ograniczenia prędkości są ustawiane z głową i uzależnione od faktycznych warunków na danym odcinku.
Ograniczenia prędkości, jakie napotkałem to 30,50,60,70,80,90,100,110,120max. Najprzyjemniejszy przedział to przez wioski 70, 80 a w trasie 90, 100.
Potrafiąc czytać nie łatwo się tu zgubić przed każdym skrzyżowaniem czy rozjazdem stoją kierunkowskazy z numerami dróg. Numerek w rameczce to droga, którą jedziesz lub, w która skręcasz, numerek w rameczce przerywanej to droga, do której dojedziesz. Do tego jeszcze są dodawane kierunki geograficzne dla jasności sytuacji. Nawigacji można nie zabierać no chyba, że się przyda na trasie do Gdyni.
W Karlskronie tablice wyprowadzają nas na drogę E22 w stronę Kalmar. Wyjeżdżamy z miasta na trasę i już po paru kilometrach odczuwam, że jest coś nie tak – tu nikt się nie spieszy tu nikt cholera nie wyprzedza czasu, każdy po prostu jedzie. Blokuje nadgarstek na wskazanej prędkości i wyjeżdżam z tempa życia codziennego … staję w miejscu i delektuję się pędzącym pod kołami asfaltem i gnającymi tam gdzie ja już byłem drzewami….
Kalmar, banery reklamują miejscowe zabytki a drogowskazy kierują w stronę mostu przez morze na wyspę Öland. Nie szukamy zgiełku miasta, więc prosto na wyspę. Pierwszym zjazdem w prawo tankowanie w Färjestaden i w dół w stronę Ottenby. Cudowna droga, pustkowia, ruch zerowy, słońce, pustkowia, samotne jałowce, wiatraki, pustkowia, kamienne kręgi, samotne głazy, w dali morze… malutkie wioseczki z malutkimi ślicznymi domkami, kwiaty, traweczka, cisza, pustkowia, w dali morze, słońce….
Dwa kilometry od Slagersad zatrzymujemy się na campie Stenåsabadets namiot stawiam 15m od plaży. Niesamowite to ten sam Bałtyk? Woda spokojniejsza od tafli lustra, 30m od brzegu dzieci brodzą po kolana w wodzie, plastikowe mini molo, ktoś pływa z podkurczonymi nogami. Dwadzieścia metrów plażą w bok i zaczyna się ciche nic, zero ludzi, płaskie skały łączące się z wodą, kamienie, głazy… zen… siadasz parę głębokich wdechów i rozpływasz się w powietrzu.
Camping spokojny i „przytulny”, do dyspozycji standardowo kuchnia z jadalnią, sanitariaty, recepcja/sklepik, minigolf, stoliki wolnostojące tu i tam.
Po dwóch dniach totalnego rozluźnienia i medytacji ruszamy w stronę Sztokholmu.
Z każdym kilometrem coraz bardziej szkoda mi ludzi, którzy nie jeżdżą motocyklem.
Pora coś zjeść zjeżdżamy do Västervik – śliczne nadmorskie miasteczko. Przed centrum Corner Burger i największy, jaki kiedykolwiek zjadłem i widziałem burger w zestawie jumbo. Z trudem wsiadamy na moto a zwłaszcza ja, bo nie lubię zostawiać jedzenia. Tankowanie i w drogę.
Jeżeli ktoś nie lubi tankować w automatach to trzeba wybierać dystrybutory z napisem KASSA (a nie KONTO).
Następnym campem jest Yxningens przy miasteczku Gusum, położony w lesie nad jeziorem.
Camping malutki miejscówka na namiot na zboczu pagórka można zajrzeć w ziemnioki camperowcom.
Wieczorem kąpiel w jeziorze spacer po lesie, 23:20 – trzeba spać a tu dopiero szarówka.
Rano jajecznica na salami przygrzana na prymusie benzynowym (zabrałem to musiałem, chociaż raz skorzystać) kąpiel w jeziorze, i w drogę.
Skandynawia słynie z dobrych asfaltów potwierdzam należy jednak uważać na drobny tłuczeń, który często można spotkać przy krawędzi jezdni – w winklach trzeba zostawiać sobie margines od zewnętrznej. Sporo łat w nawierzchni jest na drogach lokalnych można się przewieść na różnicy poziomów.
Docieramy do Södertälje jednego z najstarszych miasteczek. Camping Eklundsnäsbad dosyć spory nad pięknym jeziorem dobra baza wypadowa do Sztokholmu (30km).
Sztokholm. Parkuje w samym centrum i ruszamy w całodzienną włóczęge po uliczkach starej części miasta, atmosfera i architektura przypomina nam miasta południa Francji. Stare kamienice, wąziutkie uliczki, kafejki, knajpki, sklepiki i masa turystów. No i oczywiście wszechobecna woda, bo Sztokholm leży na kilku wysepkach. Taka większa, skromniejsza architektonicznie i nie zapleśniała Wenecja.
Miasto warte zobaczenia.
Dnia następnego zmieniamy kierunek i ruszamy nad wielkie jeziora a dokładnie nad jezioro Vättern.
Nie będę się roztkliwiał nad drogą i widokami, bo pojawiły się obrazki bardzo egzotyczne. Zaczęliśmy, co jakiś czas mijać różnej maści amerykańskie samochody – lata 60 i 70 i…. Myślałem, że pewnikiem jest jakiś zlot w okolicy, ale auta zaczęły przelatywać we wszystkich kierunkach.
Docieramy do miasteczka portowego Hjo. Camp z miastem połączony jest parkiem można pospacerować alejkami nad brzegiem jeziora, którego sztormy bywają większe niż na Bałtyku (oczywiście nie w lipcu). Zauroczeni miejscem zostajemy tu 4 dni. Trzeciego dnia jedziemy na kilkuset kilometrową przejażdżkę żeby się oderwać od wszechobecnego, deja vu. Amerykańskie old auta sunące z wolna uliczkami – cały dzień – siadasz na kawie i zanim wypijesz przejeżdża przed twoim nosem ten sam facet tym samym autem 4 razy a tych maszyn było ze dwadzieścia najróżniejszych.
Tego samego dnia mijasz piąty raz tą samą dziewczynę z dziwnym psem…. Jedziemy wycieczkowo nad drugie i większe jezioro Vänern a tam przez miasto Lidköping do zamku w Läckö. Z Lidköping do Läckö jedzie się fantastyczną drogą 20kilka kilometrów samych winkli i pagórków profil drogi idealny na szlifierce kolana by bolały. Potem Mariestad i powrót do Hjo. A w Hjo oczywiście spacerek do portu. Mijamy koleżankę z dziwnym psem, potem siadamy na nadbrzeżnej ławeczce i podziwiamy okrągły księżyc zawieszony nad wodą, kolory bajeczne fiolety rozmyte żółcią. Dosiada się do nas szwedzkie małżeństwo rozmawiamy do 1 w nocy.
Miedzy innymi wyjaśniają nam zagadkę amerykańskich aut to po prostu narodowe hobby. Sprowadzają z USA mechaniczne trupy i w długie zimowe wieczory przerabiają je na cacka. Proceder kwitnie w takiej skali, że jankesi wiedzą gdzie jechać żeby kupić staro-nowe auto i przywrócić je Ameryce. Jeden z posiadaczy pięknego mercury nieorientujący się za bardzo w rynku motocykli oglądając mojego vulcanika stwierdził po sylwetce zapewne, że to stary model pokręcił głową i powiedział, że musiał dużo kosztować.
Z Hjo kierujemy się w stronę Jönköping, potem w dół na Karlskronę. Po drodze zatrzymujemy się na noc w małym miasteczku Kosta. Warto zapamiętać tą nazwę, bo znajduje się tam centrum handlowe wyrobów ze szkła i porcelany Kosta Buda. Dobrze, że nie byliśmy samochodem, bo by został przeładowany a konto wyczyszczone.
Rano pierwsze (i ostatnie) zwijanie namiotu w deszczu. Jakieś 20 km przed Karlskroną przestaje padać. Spacer po mieście, przystanki na ulubionych ławeczkach jesteśmy w tym mieście już czwarty raz. Karlskrona jest bardzo ładnym miasteczkiem, lecz żeby poczuć jej prawdziwy urok spokoju najlepszym okresem zwiedzania jest kwiecień/maj. W lecie, co prawda jest dostępnych więcej atrakcji, ale za to z tłumem turystów.
Przed 19 ruszamy do terminala. Oczekując na sygnał wjazdu na prom poznajemy przesympatyczne małżeństwo Norwegów zmierzających do Lublina na chrzest dziecka swojego przyjaciela.
Poruszają się starym turystykiem BMW 1100.
Na promie obowiązkowo nocny klubik dwa zardzewiałe gwoździe i lulu w kabinie.
Z promu ruszamy w dwa moto prowadzimy znajomych Norwegów do Warszawy. Po drodze śniadanko, kawki i postanawiamy przeprowadzić przyjaciół przez całą Wawę aż do wylotu na Lublin.
Stolica przywitała nas godzinami szczytu. Przy zerowych prędkościach w rodzimych dziurach i koleinach w końcu poczułem urok jazdy przeładowanym motocyklem. Dwa tygodnie i 3000 przejechanych km motocykl mimo obciążenia szedł jak po maśle a tu kilka kilometrów Żołnierskiej i myślałem, że już nie dojadę. Przy każdym zatrzymaniu nie wiesz, na którą nogę pójdzie ciężar i w która stronę ruszysz, to urok przeciążonego tyłu i odciążonego przodu w koleinach i dziurach.
Podsumowując znaleźliśmy to, czego szukaliśmy, nie chodziło nam o bicie rekordów w zwiedzaniu muzeów tylko o swobodną jazdę przed siebie. Fantastyczne uczucie kontemplacji, przesuwających się w wokół obrazów i ciszy zagłuszającej pomruk silnika.
Z motocykla jestem dumny palił i spisywał się wspaniale. 750 nie jest idealnym, moto do objuczenia, ale dałem radę.
Motocykli mijanych cała masa różnej maści wszyscy się pozdrawiają. Vulcany – 2 szt. 1600 i 900.
Parę przydatnych informacji:
Rezerwacja promu najlepiej przez telefon, bardzo miłe panie zawsze wykombinują tani i optymalny pakiet.
Policja Szwedzka – w ciągu 2 tygodni widziałem raz z bardzo daleka przejeżdżający radiowóz pewnie dla tego, że trzymałem się wskazanej prędkości. Fotoradary odpowiednio wcześniej sygnalizowane znakami nie sposób sobie pstryknąć fotę no chyba, że specjalnie z ciekawości.
Ceny – campingi między 30zł a 70zł
Benzyna około 6zł
W restauracyjkach i barach Warszawskie ceny.
Sklepy, czyli sieciowe markety troszkę droższe niż u nas, ale bez dramatu, czynne 7-22 codziennie.
Alkohole – najlepszym rozwiązaniem jest zakup w kraju. W Szwecji na miasteczko jest z reguły jeden sklep monopolowy otwarty p.-p. 10-18 i s. 10-16. ceny 4/3.
W marketach tylko piwo 2, 8% max 3,5%.
Na początku planowałem okrążyć Bałtyk, ale na dwa tygodnie to za długa trasa. W czasie urlopu trzeba przecież też poleżeć w słońcu, pobrowarkować nieco….
Ograniczyliśmy plany do wykupienia miejscówek na promie w obie strony a reszta pełen spontan.
W Stena Line trasa Gdynia – Karlskrona i Karlskrona – Gdynia dla dwóch osób (z kabiną) + motocykl = razem 642 zł.
Ruszyliśmy z pod Warszawy w niedzielę o 2:30, do terminala dotarliśmy na styk o 7:50, prom odbił o 9:00.
Na prom motocykle wjeżdżają pierwsze należy, więc przecisnąć się przez kolejki puszek na początek.
Sygnał ręką promowego dróżnika i po rampie do wnętrza Steny Baltici. W środku następni koledzy z obsługi kierują na miejsca dla motocykli po środku pokładu.
Motocykle przypina obsługa, moto na nóżce bocznej i jeden pas przez siodło, pasy zabezpieczone piankami, więc serce nie boli.
Na tak dużym promie w porze letniej to wystarczy i można spokojnie iść zregenerować się w kabinie.
Jadło na łajbie jest przesadnie drogie w sklepiku też zdublowane ceny no, ale przecież nie pływa się codziennie.
O 19:30 zjeżdżamy z promu i ruszamy w stronę Karlskrony. Znaki doprowadzają nas do campingu Dragsö niedaleko centrum, niestety nie ma już miejsc. Ruszamy, więc na północ do campu Skönstaviks na obrzeżach miasta gdzie miejsca jeszcze są.
Na każdym campie motocykl można parkować przy namiocie.
W recepcji pierwszego campingu trzeba kupić Skandynawski Karnet Kempingowy z aktualnym znaczkiem. Znaczek jest wykupywany, co roku i ważny na terenie całej Skandynawii (Szwecji, Finlandii, Norwegii i Danii). Karta zapewnia: - szybsze meldowanie i wymeldowanie - ubezpieczenie od następstw nieszczęśliwych wypadków dla rodziny / pary podczas pobytu na campingu - za pobyt na campingu płaci się dopiero przy wyjeździe. Karnet ze znaczkiem ważny jest od momentu wykupienia do końca roku kalendarzowego. Wraz z kartą wydawany jest informator o campingach w Szwecji. Informatory jak i mapy są dostępne za darmo w każdym campie i punkcie informacji turystycznej. Campy są praktycznie w całej Szwecji a informacje turystyczne w prawie każdym miasteczku warto z nich korzystać, bo dostępne tam są foldery wszystkich wartych naszej obecności miejsc w danym regionie. W informatorze oczywiście jest spis wszystkich campingów z opisem i mapami.
Wybieram miejscówkę obok dragstarowców, moto przy moto i jest już klimat. Dosiadacze yamaszki to sympatyczni Szwedzi, małżeństwo 60+.
Rano śniadanko, kawka i powolne zwijanie namiotu połączone z opalaniem.
Pyszny, bo nie drobiowy kebabik w centrum miasta i ruszamy w stronę wyspy Öland.
Szwecja to taki dziwny kraj, w którym trzeba jeździć przepisowo łatwo się jednak do tego przyzwyczaić, bo ograniczenia prędkości są ustawiane z głową i uzależnione od faktycznych warunków na danym odcinku.
Ograniczenia prędkości, jakie napotkałem to 30,50,60,70,80,90,100,110,120max. Najprzyjemniejszy przedział to przez wioski 70, 80 a w trasie 90, 100.
Potrafiąc czytać nie łatwo się tu zgubić przed każdym skrzyżowaniem czy rozjazdem stoją kierunkowskazy z numerami dróg. Numerek w rameczce to droga, którą jedziesz lub, w która skręcasz, numerek w rameczce przerywanej to droga, do której dojedziesz. Do tego jeszcze są dodawane kierunki geograficzne dla jasności sytuacji. Nawigacji można nie zabierać no chyba, że się przyda na trasie do Gdyni.
W Karlskronie tablice wyprowadzają nas na drogę E22 w stronę Kalmar. Wyjeżdżamy z miasta na trasę i już po paru kilometrach odczuwam, że jest coś nie tak – tu nikt się nie spieszy tu nikt cholera nie wyprzedza czasu, każdy po prostu jedzie. Blokuje nadgarstek na wskazanej prędkości i wyjeżdżam z tempa życia codziennego … staję w miejscu i delektuję się pędzącym pod kołami asfaltem i gnającymi tam gdzie ja już byłem drzewami….
Kalmar, banery reklamują miejscowe zabytki a drogowskazy kierują w stronę mostu przez morze na wyspę Öland. Nie szukamy zgiełku miasta, więc prosto na wyspę. Pierwszym zjazdem w prawo tankowanie w Färjestaden i w dół w stronę Ottenby. Cudowna droga, pustkowia, ruch zerowy, słońce, pustkowia, samotne jałowce, wiatraki, pustkowia, kamienne kręgi, samotne głazy, w dali morze… malutkie wioseczki z malutkimi ślicznymi domkami, kwiaty, traweczka, cisza, pustkowia, w dali morze, słońce….
Dwa kilometry od Slagersad zatrzymujemy się na campie Stenåsabadets namiot stawiam 15m od plaży. Niesamowite to ten sam Bałtyk? Woda spokojniejsza od tafli lustra, 30m od brzegu dzieci brodzą po kolana w wodzie, plastikowe mini molo, ktoś pływa z podkurczonymi nogami. Dwadzieścia metrów plażą w bok i zaczyna się ciche nic, zero ludzi, płaskie skały łączące się z wodą, kamienie, głazy… zen… siadasz parę głębokich wdechów i rozpływasz się w powietrzu.
Camping spokojny i „przytulny”, do dyspozycji standardowo kuchnia z jadalnią, sanitariaty, recepcja/sklepik, minigolf, stoliki wolnostojące tu i tam.
Po dwóch dniach totalnego rozluźnienia i medytacji ruszamy w stronę Sztokholmu.
Z każdym kilometrem coraz bardziej szkoda mi ludzi, którzy nie jeżdżą motocyklem.
Pora coś zjeść zjeżdżamy do Västervik – śliczne nadmorskie miasteczko. Przed centrum Corner Burger i największy, jaki kiedykolwiek zjadłem i widziałem burger w zestawie jumbo. Z trudem wsiadamy na moto a zwłaszcza ja, bo nie lubię zostawiać jedzenia. Tankowanie i w drogę.
Jeżeli ktoś nie lubi tankować w automatach to trzeba wybierać dystrybutory z napisem KASSA (a nie KONTO).
Następnym campem jest Yxningens przy miasteczku Gusum, położony w lesie nad jeziorem.
Camping malutki miejscówka na namiot na zboczu pagórka można zajrzeć w ziemnioki camperowcom.
Wieczorem kąpiel w jeziorze spacer po lesie, 23:20 – trzeba spać a tu dopiero szarówka.
Rano jajecznica na salami przygrzana na prymusie benzynowym (zabrałem to musiałem, chociaż raz skorzystać) kąpiel w jeziorze, i w drogę.
Skandynawia słynie z dobrych asfaltów potwierdzam należy jednak uważać na drobny tłuczeń, który często można spotkać przy krawędzi jezdni – w winklach trzeba zostawiać sobie margines od zewnętrznej. Sporo łat w nawierzchni jest na drogach lokalnych można się przewieść na różnicy poziomów.
Docieramy do Södertälje jednego z najstarszych miasteczek. Camping Eklundsnäsbad dosyć spory nad pięknym jeziorem dobra baza wypadowa do Sztokholmu (30km).
Sztokholm. Parkuje w samym centrum i ruszamy w całodzienną włóczęge po uliczkach starej części miasta, atmosfera i architektura przypomina nam miasta południa Francji. Stare kamienice, wąziutkie uliczki, kafejki, knajpki, sklepiki i masa turystów. No i oczywiście wszechobecna woda, bo Sztokholm leży na kilku wysepkach. Taka większa, skromniejsza architektonicznie i nie zapleśniała Wenecja.
Miasto warte zobaczenia.
Dnia następnego zmieniamy kierunek i ruszamy nad wielkie jeziora a dokładnie nad jezioro Vättern.
Nie będę się roztkliwiał nad drogą i widokami, bo pojawiły się obrazki bardzo egzotyczne. Zaczęliśmy, co jakiś czas mijać różnej maści amerykańskie samochody – lata 60 i 70 i…. Myślałem, że pewnikiem jest jakiś zlot w okolicy, ale auta zaczęły przelatywać we wszystkich kierunkach.
Docieramy do miasteczka portowego Hjo. Camp z miastem połączony jest parkiem można pospacerować alejkami nad brzegiem jeziora, którego sztormy bywają większe niż na Bałtyku (oczywiście nie w lipcu). Zauroczeni miejscem zostajemy tu 4 dni. Trzeciego dnia jedziemy na kilkuset kilometrową przejażdżkę żeby się oderwać od wszechobecnego, deja vu. Amerykańskie old auta sunące z wolna uliczkami – cały dzień – siadasz na kawie i zanim wypijesz przejeżdża przed twoim nosem ten sam facet tym samym autem 4 razy a tych maszyn było ze dwadzieścia najróżniejszych.
Tego samego dnia mijasz piąty raz tą samą dziewczynę z dziwnym psem…. Jedziemy wycieczkowo nad drugie i większe jezioro Vänern a tam przez miasto Lidköping do zamku w Läckö. Z Lidköping do Läckö jedzie się fantastyczną drogą 20kilka kilometrów samych winkli i pagórków profil drogi idealny na szlifierce kolana by bolały. Potem Mariestad i powrót do Hjo. A w Hjo oczywiście spacerek do portu. Mijamy koleżankę z dziwnym psem, potem siadamy na nadbrzeżnej ławeczce i podziwiamy okrągły księżyc zawieszony nad wodą, kolory bajeczne fiolety rozmyte żółcią. Dosiada się do nas szwedzkie małżeństwo rozmawiamy do 1 w nocy.
Miedzy innymi wyjaśniają nam zagadkę amerykańskich aut to po prostu narodowe hobby. Sprowadzają z USA mechaniczne trupy i w długie zimowe wieczory przerabiają je na cacka. Proceder kwitnie w takiej skali, że jankesi wiedzą gdzie jechać żeby kupić staro-nowe auto i przywrócić je Ameryce. Jeden z posiadaczy pięknego mercury nieorientujący się za bardzo w rynku motocykli oglądając mojego vulcanika stwierdził po sylwetce zapewne, że to stary model pokręcił głową i powiedział, że musiał dużo kosztować.
Z Hjo kierujemy się w stronę Jönköping, potem w dół na Karlskronę. Po drodze zatrzymujemy się na noc w małym miasteczku Kosta. Warto zapamiętać tą nazwę, bo znajduje się tam centrum handlowe wyrobów ze szkła i porcelany Kosta Buda. Dobrze, że nie byliśmy samochodem, bo by został przeładowany a konto wyczyszczone.
Rano pierwsze (i ostatnie) zwijanie namiotu w deszczu. Jakieś 20 km przed Karlskroną przestaje padać. Spacer po mieście, przystanki na ulubionych ławeczkach jesteśmy w tym mieście już czwarty raz. Karlskrona jest bardzo ładnym miasteczkiem, lecz żeby poczuć jej prawdziwy urok spokoju najlepszym okresem zwiedzania jest kwiecień/maj. W lecie, co prawda jest dostępnych więcej atrakcji, ale za to z tłumem turystów.
Przed 19 ruszamy do terminala. Oczekując na sygnał wjazdu na prom poznajemy przesympatyczne małżeństwo Norwegów zmierzających do Lublina na chrzest dziecka swojego przyjaciela.
Poruszają się starym turystykiem BMW 1100.
Na promie obowiązkowo nocny klubik dwa zardzewiałe gwoździe i lulu w kabinie.
Z promu ruszamy w dwa moto prowadzimy znajomych Norwegów do Warszawy. Po drodze śniadanko, kawki i postanawiamy przeprowadzić przyjaciół przez całą Wawę aż do wylotu na Lublin.
Stolica przywitała nas godzinami szczytu. Przy zerowych prędkościach w rodzimych dziurach i koleinach w końcu poczułem urok jazdy przeładowanym motocyklem. Dwa tygodnie i 3000 przejechanych km motocykl mimo obciążenia szedł jak po maśle a tu kilka kilometrów Żołnierskiej i myślałem, że już nie dojadę. Przy każdym zatrzymaniu nie wiesz, na którą nogę pójdzie ciężar i w która stronę ruszysz, to urok przeciążonego tyłu i odciążonego przodu w koleinach i dziurach.
Podsumowując znaleźliśmy to, czego szukaliśmy, nie chodziło nam o bicie rekordów w zwiedzaniu muzeów tylko o swobodną jazdę przed siebie. Fantastyczne uczucie kontemplacji, przesuwających się w wokół obrazów i ciszy zagłuszającej pomruk silnika.
Z motocykla jestem dumny palił i spisywał się wspaniale. 750 nie jest idealnym, moto do objuczenia, ale dałem radę.
Motocykli mijanych cała masa różnej maści wszyscy się pozdrawiają. Vulcany – 2 szt. 1600 i 900.
Parę przydatnych informacji:
Rezerwacja promu najlepiej przez telefon, bardzo miłe panie zawsze wykombinują tani i optymalny pakiet.
Policja Szwedzka – w ciągu 2 tygodni widziałem raz z bardzo daleka przejeżdżający radiowóz pewnie dla tego, że trzymałem się wskazanej prędkości. Fotoradary odpowiednio wcześniej sygnalizowane znakami nie sposób sobie pstryknąć fotę no chyba, że specjalnie z ciekawości.
Ceny – campingi między 30zł a 70zł
Benzyna około 6zł
W restauracyjkach i barach Warszawskie ceny.
Sklepy, czyli sieciowe markety troszkę droższe niż u nas, ale bez dramatu, czynne 7-22 codziennie.
Alkohole – najlepszym rozwiązaniem jest zakup w kraju. W Szwecji na miasteczko jest z reguły jeden sklep monopolowy otwarty p.-p. 10-18 i s. 10-16. ceny 4/3.
W marketach tylko piwo 2, 8% max 3,5%.
Ostatnio zmieniony śr sie 18, 2010 przez Kuba, łącznie zmieniany 1 raz.
- Piotr
- Posty: 3249
- Rejestracja: śr kwie 21, 2010
- Miejscowość: Warszawa-Wilanów
- Motocykl: VN 1500 Nomad, VN 2000 Diablo Black
- VROC: 25311
Super trasa i rewalacyjny opis, miałem okazję być w Finlandii kilka lat temu Twój opis oddaje również tamten klimat myślę o tym żeby jeszce kiedyś wybrać się do skandynawii może się uda.
VROC#25311
--- www.v-moto.pl części ,akcesoria, oleje, filtry... do VN-ów ---
http://www.steelrosesmcsouthside.pl
--- www.v-moto.pl części ,akcesoria, oleje, filtry... do VN-ów ---
http://www.steelrosesmcsouthside.pl
- Piotr_Classic
- Posty: 2566
- Rejestracja: pn cze 21, 2010
- Miejscowość: Madryt
- Motocykl: HD Street Glide
- VROC: 32438
Hm... Karlskrona... przypomina mi się nasza podróż poślubna, rozmarzyłam się był prom i miasteczko, ale bez motorków. Super pomysł, piękna podróż i cudowna opowieść
I'm Member Queens of Roads !!!! http://www.queensofroads.pl/
Świetny tekst, dobrze się czyta, a co gorsze wywołał u mnie myśli, czy by nie skoczyć moto do Skandynawii. Bywało się kiedyś, ale katamaranem. Czasami potrafi nieco przynudzać deszczykiem kilka dni, ale Kubie się udało, czyli można. To co mnie pociągało w tych krajach oprócz przyrody to ład i spokój. Gratulacje.
- mirad
- Posty: 2071
- Rejestracja: pn maja 31, 2010
- Miejscowość: Mazowsze
- Motocykl: VN 2000 Classic
- VROC: 32433
sorry, ale mnie wylogowało i pojawiłem się jako gość
Świetny tekst, dobrze się czyta, a co gorsze wywołał u mnie myśli, czy by nie skoczyć moto do Skandynawii. Bywało się kiedyś, ale katamaranem. Czasami potrafi nieco przynudzać deszczykiem kilka dni, ale Kubie się udało, czyli można. To co mnie pociągało w tych krajach oprócz przyrody to ład i spokój. Gratulacje.
Świetny tekst, dobrze się czyta, a co gorsze wywołał u mnie myśli, czy by nie skoczyć moto do Skandynawii. Bywało się kiedyś, ale katamaranem. Czasami potrafi nieco przynudzać deszczykiem kilka dni, ale Kubie się udało, czyli można. To co mnie pociągało w tych krajach oprócz przyrody to ład i spokój. Gratulacje.
Od V2 lepsze może być tylko V8!
FUCK FUEL ECONOMY !
FUCK FUEL ECONOMY !
Kto jest online
Jest 16 użytkowników online :: 0 zarejestrowanych, 0 ukrytych i 16 gości
Najwięcej użytkowników (383) było online sob wrz 28, 2024
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 16 gości
Najwięcej użytkowników (383) było online sob wrz 28, 2024
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 16 gości