Wakacje 2010
- Piotr
- Posty: 3249
- Rejestracja: śr kwie 21, 2010
- Miejscowość: Warszawa-Wilanów
- Motocykl: VN 1500 Nomad, VN 2000 Diablo Black
- VROC: 25311
Super wyprawa szacun dla Was.
VROC#25311
--- www.v-moto.pl części ,akcesoria, oleje, filtry... do VN-ów ---
http://www.steelrosesmcsouthside.pl
--- www.v-moto.pl części ,akcesoria, oleje, filtry... do VN-ów ---
http://www.steelrosesmcsouthside.pl
-
- Posty: 41
- Rejestracja: śr cze 02, 2010
- Miejscowość: Łódź
- Motocykl: Kawasaki Vn 900 Clasic
- VROC: 0
Niesamowita wyprawa, tyle kilometrów - czekamy na opis i wrażenia i koniecznie zdjęcia
I'm Member Queens of Roads !!!! http://www.queensofroads.pl/
-
- Posty: 173
- Rejestracja: pn cze 14, 2010
- Miejscowość: Szczecin
- Motocykl: Kawasaki Vn 1600 Nomad
- VROC: 0
No i już minęła depresja pourlopowa . Trzeba zacząć spłacać kartę kredytową i zacząć myśleć co w następnym sezonie , a na razie spróbujemy z Anulą troszkę Wam napisać i pokazać , gdzie byliśmy i co widzieliśmy . Mam nadzieję , że się spodoba .
Dzień 1.
Spotkanie pod katedrą o 7.oo , uczestniczymy w mszy, następnie krótkie spotkanie z ks.biskupem , poświęcenie motocykli, parę fotek , telewizja , wywiady , autografy i ruszamy. Pierwszy etap to Baneux ( Banu) w Belgii i prawie 850 km do przejechania. Ta część naszej wyprawy to pielgrzymka.Ruszamy w 6 motocykli i 2 auta. na motorkach Seba i Ewa, Robert , Marek , Andrzej , Witek i My , w autach Krzysiek i nasz przywódca duchowy ks. profesor Wiesiu Dyk i w drugim aucie Paweł i Agnieszka . Za Berlinem zaczyna kropić i tak jest przez kilkadziesiąt kilometrów. Niemieckie autostrady każdy zna- są super i za free. Dzień właściwie bez historii , jazda 200 km - postój , tankowanie i dzida i tak do wieczora. Żadnych przygód, widoki to pola i wiatraki więc ? Na miejscu jesteśmy póżnym wieczorkiem, mieszkamy w jakimś domu pilgrzymkowym , pierwsze spotkanie integracyjne , po driniu i spać , bo rano ruszamy dalej.
A tu parę fotek :
http://picasaweb.google.pl/sjakimiec/Wy ... tugaliaCz1#
Dzień 2 .
Jedziemy do Francji.Krótka motocyklowa msza , śniadanko i ruszamy. Na ten dzień zaplanowaliśmy dojechać szybko do Orleanu i dalej jadąc na nocleg do Tours zobaczyć zamki nad Loarą. Okazało się , że to nie takie proste.Postanowiliśmy omijać drogi płatne , by kasę wydać na przyjemności i coś zobaczyć . Szło dobrze do Paryża, tam na obwodnicach przywitały nas korki i się zaczęło. Zobaczyliśmy to o czym mówił Yaro. Niesamowite wyczyny kierowców motocykli i skuterów między samochodami. To trudno opisać , to trzeba zobaczyć i przeżyć . Decyzja , zostawiamy auta , wyjeżdżamy z korków i spotykamy się za miastem. GPS-y pokazujące każdy inną trasę , wjazd na płatną , nawrót przed bramkami i totalny chaos , który udało się opanować po kilku godzinach. Obejżeliśmy z motorków pokazy lotnicze ( przy okazji ) i ruszyliśmy dalej zostawiając za plecami zakorkowany Paryż do którego wjeżdżaliśmy dwa razy z północy i południa a co ! Jak już wyjechaliśmy na prostą i znów zaczęło iść dobrze, zniknął nam z oczu Marek , a z jego tylnego koła powietrze. Naprawa na drodze , upływający czas i zamki mogliśmy podziwiać z daleka i nocą. Na nocleg zajechaliśmy bardzo póżno , hostel marnej jakości ale spotkanie integracyjne zaliczone , kolacyjka i spać . Z objazdami nakręcone prawie 700 km. , a rano dalej . Cdn.
http://picasaweb.google.pl/sjakimiec/02#
[ Dodano: Czw Paź 07, 2010 ]
Dzień 3. i 4 ?
Pobudka , śniadanko i ruszamy dalej. Wieczorkiem byliśmy na piwku w pobliskim pubie , więc by zobaczyć kawałek miasta , robimy sobie rundkę po okolicznych uliczkach. Ładnie i inaczej niż u nas. Dalej już droga. Ruszamy w kierunku Bordeaux ( Bordo ). Wjeżdżamy do miasta na popas i krótki odpoczynek. Parkujemy maszyny na pięknym pasażu nad rzeką . Wizyta w kawiarni , pyszne lody i spacerek po promenadzie.Pogoda dopisuje , jest cieplutko , termo ciuchy schowane w bagaż i chce się żyć. Póżniej krótka wizyta na starym mieście i pod piękną katedrą. Spotykamy tam dziewczyny a Warszawy ( wolontariuszki ).Kilka miłych zdań , jak dobrze spotkać rodaka tak daleko od domu. Ruszamy dalej , bo do przejechania jeszcze sporo kilometrów. Do San Sebastian dojeżdżamy po zmroku. Do miasta prowadzi zajefajna droga pełna winkli , tylko pózna pora nie daje radości , a raczej zmusza do zwiększonej koncentracji. Przez drzewa wyłania się pięknie rozświetlone i położone miasto nad oceanem. Podświetlone wysepki robią wrażenie. Jakby malował to Disney ( słowa Fazika - miał rację ). Gps nie czyta adresu , więc mamy problem ze znalezieniem hostelu. Kilka okrążeń nadmorskiej dzielnicy , jazda pod prąd i na zakazach i wreszcie zdesperowani wjeżdżamy na zamknięty parking przed komendą policji , czym wywołujemy spore poruszenie i konsternację. Jest ok 23.oo . Na szczęście Seba wyjmując swoją legitymację służbową uspokaja hiszpanów , dogadujemy się i dostajemy eskortę . Jesteśmy na miejscu. Wiedząc , że rano ruszymy dalej , nikt nie idzie spać , tylko ruszamy w miasto. Jest naprawdę piękne. To taka hiszpańska perła północnego wybrzeża. POLECAMY Pózniej jeszcze chwile integracji i .... ? Chyba ciut niektórzy wyluzowali , bo rano nie można było kontynuować podróży i jedyna słuszna decyzja - zostajemy. Jakoś nikogo to nie zmartwiło , bo po 3 dniach pedałowania należał się odpoczynek . Ruszyliśmy w miasto zobaczyć je za dnia. Było warto.
A to widziała Anula : http://picasaweb.google.pl/sjakimiec/03#
Dzień 1.
Spotkanie pod katedrą o 7.oo , uczestniczymy w mszy, następnie krótkie spotkanie z ks.biskupem , poświęcenie motocykli, parę fotek , telewizja , wywiady , autografy i ruszamy. Pierwszy etap to Baneux ( Banu) w Belgii i prawie 850 km do przejechania. Ta część naszej wyprawy to pielgrzymka.Ruszamy w 6 motocykli i 2 auta. na motorkach Seba i Ewa, Robert , Marek , Andrzej , Witek i My , w autach Krzysiek i nasz przywódca duchowy ks. profesor Wiesiu Dyk i w drugim aucie Paweł i Agnieszka . Za Berlinem zaczyna kropić i tak jest przez kilkadziesiąt kilometrów. Niemieckie autostrady każdy zna- są super i za free. Dzień właściwie bez historii , jazda 200 km - postój , tankowanie i dzida i tak do wieczora. Żadnych przygód, widoki to pola i wiatraki więc ? Na miejscu jesteśmy póżnym wieczorkiem, mieszkamy w jakimś domu pilgrzymkowym , pierwsze spotkanie integracyjne , po driniu i spać , bo rano ruszamy dalej.
A tu parę fotek :
http://picasaweb.google.pl/sjakimiec/Wy ... tugaliaCz1#
Dzień 2 .
Jedziemy do Francji.Krótka motocyklowa msza , śniadanko i ruszamy. Na ten dzień zaplanowaliśmy dojechać szybko do Orleanu i dalej jadąc na nocleg do Tours zobaczyć zamki nad Loarą. Okazało się , że to nie takie proste.Postanowiliśmy omijać drogi płatne , by kasę wydać na przyjemności i coś zobaczyć . Szło dobrze do Paryża, tam na obwodnicach przywitały nas korki i się zaczęło. Zobaczyliśmy to o czym mówił Yaro. Niesamowite wyczyny kierowców motocykli i skuterów między samochodami. To trudno opisać , to trzeba zobaczyć i przeżyć . Decyzja , zostawiamy auta , wyjeżdżamy z korków i spotykamy się za miastem. GPS-y pokazujące każdy inną trasę , wjazd na płatną , nawrót przed bramkami i totalny chaos , który udało się opanować po kilku godzinach. Obejżeliśmy z motorków pokazy lotnicze ( przy okazji ) i ruszyliśmy dalej zostawiając za plecami zakorkowany Paryż do którego wjeżdżaliśmy dwa razy z północy i południa a co ! Jak już wyjechaliśmy na prostą i znów zaczęło iść dobrze, zniknął nam z oczu Marek , a z jego tylnego koła powietrze. Naprawa na drodze , upływający czas i zamki mogliśmy podziwiać z daleka i nocą. Na nocleg zajechaliśmy bardzo póżno , hostel marnej jakości ale spotkanie integracyjne zaliczone , kolacyjka i spać . Z objazdami nakręcone prawie 700 km. , a rano dalej . Cdn.
http://picasaweb.google.pl/sjakimiec/02#
[ Dodano: Czw Paź 07, 2010 ]
Dzień 3. i 4 ?
Pobudka , śniadanko i ruszamy dalej. Wieczorkiem byliśmy na piwku w pobliskim pubie , więc by zobaczyć kawałek miasta , robimy sobie rundkę po okolicznych uliczkach. Ładnie i inaczej niż u nas. Dalej już droga. Ruszamy w kierunku Bordeaux ( Bordo ). Wjeżdżamy do miasta na popas i krótki odpoczynek. Parkujemy maszyny na pięknym pasażu nad rzeką . Wizyta w kawiarni , pyszne lody i spacerek po promenadzie.Pogoda dopisuje , jest cieplutko , termo ciuchy schowane w bagaż i chce się żyć. Póżniej krótka wizyta na starym mieście i pod piękną katedrą. Spotykamy tam dziewczyny a Warszawy ( wolontariuszki ).Kilka miłych zdań , jak dobrze spotkać rodaka tak daleko od domu. Ruszamy dalej , bo do przejechania jeszcze sporo kilometrów. Do San Sebastian dojeżdżamy po zmroku. Do miasta prowadzi zajefajna droga pełna winkli , tylko pózna pora nie daje radości , a raczej zmusza do zwiększonej koncentracji. Przez drzewa wyłania się pięknie rozświetlone i położone miasto nad oceanem. Podświetlone wysepki robią wrażenie. Jakby malował to Disney ( słowa Fazika - miał rację ). Gps nie czyta adresu , więc mamy problem ze znalezieniem hostelu. Kilka okrążeń nadmorskiej dzielnicy , jazda pod prąd i na zakazach i wreszcie zdesperowani wjeżdżamy na zamknięty parking przed komendą policji , czym wywołujemy spore poruszenie i konsternację. Jest ok 23.oo . Na szczęście Seba wyjmując swoją legitymację służbową uspokaja hiszpanów , dogadujemy się i dostajemy eskortę . Jesteśmy na miejscu. Wiedząc , że rano ruszymy dalej , nikt nie idzie spać , tylko ruszamy w miasto. Jest naprawdę piękne. To taka hiszpańska perła północnego wybrzeża. POLECAMY Pózniej jeszcze chwile integracji i .... ? Chyba ciut niektórzy wyluzowali , bo rano nie można było kontynuować podróży i jedyna słuszna decyzja - zostajemy. Jakoś nikogo to nie zmartwiło , bo po 3 dniach pedałowania należał się odpoczynek . Ruszyliśmy w miasto zobaczyć je za dnia. Było warto.
A to widziała Anula : http://picasaweb.google.pl/sjakimiec/03#
Ostatnio zmieniony czw paź 07, 2010 przez Big Stach, łącznie zmieniany 2 razy.
-
- Posty: 173
- Rejestracja: pn cze 14, 2010
- Miejscowość: Szczecin
- Motocykl: Kawasaki Vn 1600 Nomad
- VROC: 0
Dzień 5.
Duże wyzwanie i prawie 700 km do zrobienia. Kierunek - Santiago de Compostella . Odpuszczamy jazdę wybrzeżem , bo dłuższa droga i wybieramy się w głąb lądu. Robi się naprawdę ciepło. Znów dzida , 200 km , tankowanie itd. Niby nic ciekawego , ale ciągle po drodze coś nas zaskakuje , jakby chociaż cała wioska zasypana ziemią na zboczu góry i widać tylko wejścia do domów i okna. Dookoła czerwona ziemia jak na Marsie . Widok niesamowity. Tankowanie na stacji jak z westernu na środku pustyni i niesamowicie życzliwy i żdziwiony hiszpan. Jedziemy do hiszpańskiej Częstochowy. Droga mija szybko , bo już dotarliśmy się i nabraliśmy wprawy. Na miescu jesteśmy jeszcze za dnia i oczywiście z pompą wpadamy na zakazy i lądujemy na głównym placu przed katedrą wywołując niemałą sensację. Seba znów macha legitymacją i tłumaczy nas przed stróżami prawa. Bez konsekwencji opuszczamy to miejsce i ruszamy szukać hostelu. Parkujemy sprzęty , przestawiając inne pozamykane skutery i motorki , by dla naszych było miejsce. Wrzucamy tobołki , prysznic i ruszamy w miasto. To już tradycja Kończymy w jednej z kawiarenek bawiąc się świetnie. cdn.
http://picasaweb.google.pl/sjakimiec/04#
[ Dodano: Czw Paź 07, 2010 ]
Dzień 6.
Miał zacząć się mszą w katedrze o 8.oo rano , ale niestety oprócz Wiesia nikt nie był w stanie zwlec się z łóżka czym bardzo Go zdenerwowaliśmy. Wiesiowi szybko przeszło i załatwił następną na póżniejszą godzinę przez co znów mieliśmy czas na zwiedzenie miasta , a tego dnia mieliśmy dojechać tylko do Porto - to rzut beretem. Przeżyliśmy piękną i wzruszającą mszę w katedrze wraz z inną pielgrzymką. I dalej w drogę . Portugalia zaskoczyła nas kolorowymi elewacjami z glazury. Na miejscu dojechaliśmy bez problemów . I znów papu , szybki prysznic i w miasto. Zakupy w sklepie , po flaszeczce Porto i degustując miejscowy specyjał zwiedzamy miasto nocą. Schody , schody , schody i wylądowaliśmy nad rzeką , a tam kwitło życie nocne miasta. Kolacja w restauracji i powrót w środku nocy do hostelu. Było super.
Troszkę fotek :
http://picasaweb.google.pl/sjakimiec/05#
[ Dodano: Czw Paź 07, 2010 ]
Dzień 7.
Tego dnia rano kończy się nasza pielgrzymka i zaczyna urlop. Żegnamy się , i z Robertem , Pawłem i Agniaszką ruszamy w dalszą drogę , a reszta ekipy po wizycie w Fatimie jedzie do Polski . My także jedziemy do Fatimy , ale już w zmiejszonym składzie . To miejsce robi wrażenie i na nas . Po duchowych przeżyciach jedziemy do Nazare. Szukamy noclegu na wysokim klifie nad miastem , ale w końcu lądujemy w hotelu przy samej plaży. Jest 16 września , urodzinki Anuli i jest powód do świętowania. Kolacyjka i szmpan przy świetle księżyca na plaży , taniec na deptaku przy dżwiękach portugalskiej muzy i oklaski siedzących w restauracji . Och ten romantyzm Fotki będą pózniej !
Duże wyzwanie i prawie 700 km do zrobienia. Kierunek - Santiago de Compostella . Odpuszczamy jazdę wybrzeżem , bo dłuższa droga i wybieramy się w głąb lądu. Robi się naprawdę ciepło. Znów dzida , 200 km , tankowanie itd. Niby nic ciekawego , ale ciągle po drodze coś nas zaskakuje , jakby chociaż cała wioska zasypana ziemią na zboczu góry i widać tylko wejścia do domów i okna. Dookoła czerwona ziemia jak na Marsie . Widok niesamowity. Tankowanie na stacji jak z westernu na środku pustyni i niesamowicie życzliwy i żdziwiony hiszpan. Jedziemy do hiszpańskiej Częstochowy. Droga mija szybko , bo już dotarliśmy się i nabraliśmy wprawy. Na miescu jesteśmy jeszcze za dnia i oczywiście z pompą wpadamy na zakazy i lądujemy na głównym placu przed katedrą wywołując niemałą sensację. Seba znów macha legitymacją i tłumaczy nas przed stróżami prawa. Bez konsekwencji opuszczamy to miejsce i ruszamy szukać hostelu. Parkujemy sprzęty , przestawiając inne pozamykane skutery i motorki , by dla naszych było miejsce. Wrzucamy tobołki , prysznic i ruszamy w miasto. To już tradycja Kończymy w jednej z kawiarenek bawiąc się świetnie. cdn.
http://picasaweb.google.pl/sjakimiec/04#
[ Dodano: Czw Paź 07, 2010 ]
Dzień 6.
Miał zacząć się mszą w katedrze o 8.oo rano , ale niestety oprócz Wiesia nikt nie był w stanie zwlec się z łóżka czym bardzo Go zdenerwowaliśmy. Wiesiowi szybko przeszło i załatwił następną na póżniejszą godzinę przez co znów mieliśmy czas na zwiedzenie miasta , a tego dnia mieliśmy dojechać tylko do Porto - to rzut beretem. Przeżyliśmy piękną i wzruszającą mszę w katedrze wraz z inną pielgrzymką. I dalej w drogę . Portugalia zaskoczyła nas kolorowymi elewacjami z glazury. Na miejscu dojechaliśmy bez problemów . I znów papu , szybki prysznic i w miasto. Zakupy w sklepie , po flaszeczce Porto i degustując miejscowy specyjał zwiedzamy miasto nocą. Schody , schody , schody i wylądowaliśmy nad rzeką , a tam kwitło życie nocne miasta. Kolacja w restauracji i powrót w środku nocy do hostelu. Było super.
Troszkę fotek :
http://picasaweb.google.pl/sjakimiec/05#
[ Dodano: Czw Paź 07, 2010 ]
Dzień 7.
Tego dnia rano kończy się nasza pielgrzymka i zaczyna urlop. Żegnamy się , i z Robertem , Pawłem i Agniaszką ruszamy w dalszą drogę , a reszta ekipy po wizycie w Fatimie jedzie do Polski . My także jedziemy do Fatimy , ale już w zmiejszonym składzie . To miejsce robi wrażenie i na nas . Po duchowych przeżyciach jedziemy do Nazare. Szukamy noclegu na wysokim klifie nad miastem , ale w końcu lądujemy w hotelu przy samej plaży. Jest 16 września , urodzinki Anuli i jest powód do świętowania. Kolacyjka i szmpan przy świetle księżyca na plaży , taniec na deptaku przy dżwiękach portugalskiej muzy i oklaski siedzących w restauracji . Och ten romantyzm Fotki będą pózniej !
-
- Posty: 173
- Rejestracja: pn cze 14, 2010
- Miejscowość: Szczecin
- Motocykl: Kawasaki Vn 1600 Nomad
- VROC: 0
Dzień 8.
Spędzamy go w Nazare. Dziewczyny latają po sklepach i zwiedzają miasto , a męska część ekipy odpoczywa. Wizyta na targu , świeżutkie rybki i warzywka i grilowanie na plaży. Piękny kurort , szeroka plaża i szkoda że urlop taki krótki. Pełen luz.
Ciut fot : http://picasaweb.google.pl/sjakimiec/06#
http://picasaweb.google.pl/sjakimiec/07#
[ Dodano: Pią Paź 08, 2010 ]
Dzień 9.
Koniec leniuchowania , czas w drogę . Po drodze lecimy na Cabo da Roca . To najdalej na zachód wysunięty punkt Europy . Droga fajna , sporo zakrętów , tylko chętnych też sporo i poszaleć się nie dało . Ale byliśmy , widzieliśmy , zdobyliśmy . Teraz krótka wizyta w Lizbonie , przejazd przez miasto , parę fotek i dalej na południe , wszędzie się nie da być , bo urlop zbyt krótki .Wyjazd z miasta przez most , który miał chyba z 16 km. Lecimy w kierunku Faro , by gdzieś tam znaleść nocleg . Po drodze wizyta w przydrożnym warzywniaku . Dlaczego te same owoce u nas w marketach smakują całkiem inaczej ? Jest cieplutko , nawet gorąco , droga fajna i nie płatna , kilometry uciekają , krajobrazy coraz to inne i chce się żyć . Warto było odłożyć trochę grosza i pojechać na inne drogi . Lądujemy w Tavirze , ale wieczorową porą miasto wydało się nie ciekawe , więc jedziemy dalej . Następna wiocha i znów nic , na szczęście wszędzie są życzliwi ludzie i lądujemy w hotelu w Manta Roca . Cena przystępna , okolica ładna jak każdy kurort w tamtych stronach . Piękna plaża z wodą ciepłą jak w wannie , kilka knajpek . Na dojeżdzie do celu Roberta Triumf zaczął kichać i mieliśmy lekko popsuty wieczór i znak zapytania czy jutro pojedziemy dalej , a taki był plan . cdn ...
Parę fotek z tego dnia http://picasaweb.google.pl/sjakimiec/10#
[ Dodano: Pią Paź 08, 2010 ]
Dzień 10.
Przez Triumfa musimy zostać w Manta Roca jeszcze dzień , ale szkoda nam leżeć na plaży , więc z Anulą postanawiamy zwiedzić okoliczne miejscowości . Tavira , o której już wspominałem okazała się pięknym miastem , położonym na dwóch brzegach rzeki . Ładna starówka , jakiś popsuty zamek i klimatyczne uliczki z wieloma knajpkami , stolikami na zewnątrz , uliczki tylko do deptania . Potem jakaś Cabana , wioska rybacka gdzie spotkaliśmy wypoczywających rodaków , którzy poprzedniego wieczora pomagali nam szukać noclegu. Łódki i wiadra z rybkami to tam . Póżniej pojechaliśmy do Sait Antonio . Piękny kurort wart uwagi. Długaśny falochron po którym pozwoliłem sobie pojeżdzić i wejście do portu , a na końcu piękna ustronna plaża . Po powrocie okazało się , że Robert po konsultacjach z mechanikiem w kraju ogarnął temat i była szansa , że pojedziemy dalej . Wieczorkiem zaliczyliśmy wizytę w knajpce , miejsowe specjały , jakieś muszle i robaki z wody Uratowałem jeszcze życie jakiejś meduzie i można było ruszać dalej .
kilka fotek http://picasaweb.google.pl/sjakimiec/11#
[ Dodano: Pią Paź 08, 2010 ]
Dzień 11.
Ruszamy dalej. Triumf działa , ale po drodze mamy zajechać do serwisu w Sewili. Nie było potrzeby . Jesteśmy znów w Hiszpanii. Kierunek Gibraltar. Jest cieplutko i przyjemnie , droga mija bez problemów . W okolicach góry lekka mgła i nie widać Afryki. Troszkę szkoda. Sporo sprzętów i mnóstwo skuterków . Tłok na granicy i ulicach . Miasto robi wrażenie .Mury starej twierdzy przeplecione z nowoczesnością . Każdy kawałek ziemii wykorzystany i zagospodarowany . Dojeżdżamy na parking pod kolejkę i wjeżdżamy na górę . 12,5 euro od łebka i po chwili witamy się z legendarnymi małpkamik . Są wszędzie i pozują jakby miały za to płacone. Okazało się też , że można na górę wjechać motorkiem , ale niestety nie było to nam pisane . Troszkę się nie przygotowaliśmy. Jak tam będziecie spróbujcie to zrobić . Warto Wyjeżdżamy dalej . Na granicy obrazek niecodzienny - "mrówki" i przemyt fajek przez granicę . Niesamowite. Ruszamy , czs znależć nocleg. Lądujmy w jednej z pierwszych napotkanych miejscowości i jest to dobry strzał . Manilwa . Nadmorski kurorcik , stary zamek , ładne uliczki i plaża z czarnym piaskiem . Wieczorny spacerek po okolicy . Kilka fotek . http://picasaweb.google.pl/sjakimiec/12#
Spędzamy go w Nazare. Dziewczyny latają po sklepach i zwiedzają miasto , a męska część ekipy odpoczywa. Wizyta na targu , świeżutkie rybki i warzywka i grilowanie na plaży. Piękny kurort , szeroka plaża i szkoda że urlop taki krótki. Pełen luz.
Ciut fot : http://picasaweb.google.pl/sjakimiec/06#
http://picasaweb.google.pl/sjakimiec/07#
[ Dodano: Pią Paź 08, 2010 ]
Dzień 9.
Koniec leniuchowania , czas w drogę . Po drodze lecimy na Cabo da Roca . To najdalej na zachód wysunięty punkt Europy . Droga fajna , sporo zakrętów , tylko chętnych też sporo i poszaleć się nie dało . Ale byliśmy , widzieliśmy , zdobyliśmy . Teraz krótka wizyta w Lizbonie , przejazd przez miasto , parę fotek i dalej na południe , wszędzie się nie da być , bo urlop zbyt krótki .Wyjazd z miasta przez most , który miał chyba z 16 km. Lecimy w kierunku Faro , by gdzieś tam znaleść nocleg . Po drodze wizyta w przydrożnym warzywniaku . Dlaczego te same owoce u nas w marketach smakują całkiem inaczej ? Jest cieplutko , nawet gorąco , droga fajna i nie płatna , kilometry uciekają , krajobrazy coraz to inne i chce się żyć . Warto było odłożyć trochę grosza i pojechać na inne drogi . Lądujemy w Tavirze , ale wieczorową porą miasto wydało się nie ciekawe , więc jedziemy dalej . Następna wiocha i znów nic , na szczęście wszędzie są życzliwi ludzie i lądujemy w hotelu w Manta Roca . Cena przystępna , okolica ładna jak każdy kurort w tamtych stronach . Piękna plaża z wodą ciepłą jak w wannie , kilka knajpek . Na dojeżdzie do celu Roberta Triumf zaczął kichać i mieliśmy lekko popsuty wieczór i znak zapytania czy jutro pojedziemy dalej , a taki był plan . cdn ...
Parę fotek z tego dnia http://picasaweb.google.pl/sjakimiec/10#
[ Dodano: Pią Paź 08, 2010 ]
Dzień 10.
Przez Triumfa musimy zostać w Manta Roca jeszcze dzień , ale szkoda nam leżeć na plaży , więc z Anulą postanawiamy zwiedzić okoliczne miejscowości . Tavira , o której już wspominałem okazała się pięknym miastem , położonym na dwóch brzegach rzeki . Ładna starówka , jakiś popsuty zamek i klimatyczne uliczki z wieloma knajpkami , stolikami na zewnątrz , uliczki tylko do deptania . Potem jakaś Cabana , wioska rybacka gdzie spotkaliśmy wypoczywających rodaków , którzy poprzedniego wieczora pomagali nam szukać noclegu. Łódki i wiadra z rybkami to tam . Póżniej pojechaliśmy do Sait Antonio . Piękny kurort wart uwagi. Długaśny falochron po którym pozwoliłem sobie pojeżdzić i wejście do portu , a na końcu piękna ustronna plaża . Po powrocie okazało się , że Robert po konsultacjach z mechanikiem w kraju ogarnął temat i była szansa , że pojedziemy dalej . Wieczorkiem zaliczyliśmy wizytę w knajpce , miejsowe specjały , jakieś muszle i robaki z wody Uratowałem jeszcze życie jakiejś meduzie i można było ruszać dalej .
kilka fotek http://picasaweb.google.pl/sjakimiec/11#
[ Dodano: Pią Paź 08, 2010 ]
Dzień 11.
Ruszamy dalej. Triumf działa , ale po drodze mamy zajechać do serwisu w Sewili. Nie było potrzeby . Jesteśmy znów w Hiszpanii. Kierunek Gibraltar. Jest cieplutko i przyjemnie , droga mija bez problemów . W okolicach góry lekka mgła i nie widać Afryki. Troszkę szkoda. Sporo sprzętów i mnóstwo skuterków . Tłok na granicy i ulicach . Miasto robi wrażenie .Mury starej twierdzy przeplecione z nowoczesnością . Każdy kawałek ziemii wykorzystany i zagospodarowany . Dojeżdżamy na parking pod kolejkę i wjeżdżamy na górę . 12,5 euro od łebka i po chwili witamy się z legendarnymi małpkamik . Są wszędzie i pozują jakby miały za to płacone. Okazało się też , że można na górę wjechać motorkiem , ale niestety nie było to nam pisane . Troszkę się nie przygotowaliśmy. Jak tam będziecie spróbujcie to zrobić . Warto Wyjeżdżamy dalej . Na granicy obrazek niecodzienny - "mrówki" i przemyt fajek przez granicę . Niesamowite. Ruszamy , czs znależć nocleg. Lądujmy w jednej z pierwszych napotkanych miejscowości i jest to dobry strzał . Manilwa . Nadmorski kurorcik , stary zamek , ładne uliczki i plaża z czarnym piaskiem . Wieczorny spacerek po okolicy . Kilka fotek . http://picasaweb.google.pl/sjakimiec/12#
Kto jest online
Jest 57 użytkowników online :: 0 zarejestrowanych, 0 ukrytych i 57 gości
Najwięcej użytkowników (383) było online sob wrz 28, 2024
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 57 gości
Najwięcej użytkowników (383) było online sob wrz 28, 2024
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 57 gości